Rozmowa z Małgorzatą Walewską
Sylwester spędzony inaczej niż na śpiewaniu koncertów, jest dla mnie Sylwestrem straconym – mówi słynna mezzosopranistka Małgorzata Walewska
Czy grudzień to wyjątkowy czas dla każdego artysty?
Faktycznie, to jest taki okres żniw artystycznych, bo odbywa się w tym czasie dużo koncertów świątecznych, zakończonych Sylwestrem. Styczeń również jest bardzo napięty ze względu na koncerty noworoczne i karnawał. Mówiąc żartobliwie – „ktoś musi pracować, żeby odpocząć mógł ktoś”. Szczerze przyznam, że dla mnie Sylwester spędzony inaczej niż na śpiewaniu koncertów, jest Sylwestrem straconym. Podobnie jest z okresem przedświątecznym. Bardzo się cieszę, że będę miała szansę śpiewać trasę koncertową „Christmas Songs” z kwartetem wybitnego amerykańskiego trębacza jazzowego Gary'ego Guthmana. Nawet w kalendarzu mam wpisany ten czas jako „Święta z Garym” i wiem, że będzie to bardzo miłe doświadczenie. Występowaliśmy wspólnie w ubiegłym roku w Poznaniu i koncert został bardzo dobrze przyjęty. Tę wspaniałą atmosferę tworzy właśnie Gary Guthman, nieprawdopodobny showman. Opowiada o swoich perypetiach związanych z nauką języka polskiego, o tym jak trafił do Polski, o tym że się tu zakochał i został... To ze wszech miar wspaniała historia, zarówno miłosna jak i muzyczna, bo śpiewamy w końcu o Świętach Bożego Narodzenia. Publiczność ma również szansę na porównanie polskich kolęd z amerykańskimi standardami świątecznymi. Dużo utworów śpiewamy też razem z Garym.
Wracając do Sylwestra, czy są jakieś koncerty, które szczególnie utkwiły Pani w pamięci?
Każdy koncert jest jedyny w swoim rodzaju. Pamiętam Sylwestra sprzed dwóch lat, kiedy śpiewaliśmy na Gali Telewizji Polsat w Katowicach. Występ był na wolnym powietrzu i naprawdę było zimno. Wyglądać pięknie i być jednocześnie ubranym ciepło niestety nie idzie w parze. W momencie, kiedy wybuchł Nowy Rok, czyli dokładnie o północy, śpiewaliśmy „Time to Say Goodbye”. To było dla mnie ciekawe doświadczenie, dlatego że duet był przykryty zupełnie fajerwerkami, które odpalono. Trzeba sobie zdać sprawę, że w momencie kiedy publiczność przed telewizorami ogląda koncert, to słyszy nasze głosy, a fajerwerki są jedynie tłem. To, co my natomiast słyszeliśmy, to jeden wielki huk i mimo odsłuchów, nie było mowy o słyszeniu siebie. Przy takiej eksplozji trzeba więc śpiewać i wierzyć w to, że to będzie brzmiało dobrze w telewizji. Na pewno więc było to dla mnie jedyne w rodzaju przeżycie. Miło wspominam również jeden z koncertów w Operze Narodowej, w której wiele razy śpiewałam w Sylwestra, kiedy tuż przed Nowym Rokiem wyciągnęłam całą ekipę na dach Teatru Wielkiego. Oglądaliśmy fajerwerki nad całą Warszawą.
Mijający rok był dla Pani bardzo udany. Brała Pani udział w wielu interesujących projektach, które przywracają muzykę niesłusznie zapomnianą – mam na myśli Mszę F-dur księcia Józefa Poniatowskiego i operę „Mojżesz” Antona Rubinsteina.
Msza Poniatowskiego to jest perła, z której jestem dumna jako Polka i cieszę się, że mieliśmy szansę odkryć takiego kompozytora dla świata. Z kolei w ubiegłym sezonie występowałam w „Goplanie” Władysława Żeleńskiego na deskach Opery Narodowej w Warszawie. To również dzieło wręcz wykopane z wykopalisk, które doceniono na świecie. Otrzymało "Operowego Oscara", czyli nagrodę International Opera Awards w kategorii „Dzieło odkryte na nowo”. „Goplana” miała poważną konkurencję, bo startowały również produkcje La Scali i innych wielkich teatrów ze świata. Uczestniczyłam również w nagraniu płyty „Missa pro pace” Wojciecha Kilara, która mam nadzieję wyjdzie jeszcze przed świętami. Jednak nieprawdopodobnym przeżyciem było dla mnie wspomniane przez Pana koncertowe wykonanie opery „Mojżesz” Antona Rubinsteina. To przepiękne, monumentalne dzieło, ze spektakularnymi kadencjami. Wspaniale zostało pokazane w Filharmonii Narodowej, gdzie przed każdym fragmentem Pan Jerzy Trela czytał o tym, czego będzie dotyczyła scena, przybliżając publiczności akcję opery. Wiem, że Maestro Michaił Jurowski marzy o tym, żeby to dzieło wystawić w teatrze. Zabiegał o to przez 20 lat i mam nadzieję, że uda się to zrobić właśnie w Polsce.
Nietypowym projektem jest również zakończony właśnie konkurs kompozytorski na operę „Człowiek z Manufaktury” w Teatrze Wielkim w Łodzi.
Jestem pod wrażeniem całego pomysłu, o którym ciepło wyraził się zresztą Prof. Krzysztof Penderecki, który popiera działania Teatru Wielkiego w Łodzi. Młodzi kompozytorzy nie mają miejsca, żeby zaprezentować się w gatunku operowym w Polsce. „Człowiek z Manufaktury” to opera tworzona z rozmachem, z nieprawdopodobnym librettem, które jest na granicy absurdu. Opera zaczyna się od tego, że Izrael Poznański leży na łożu śmierci. Cała historia jest więc jego majakiem, albo wyobrażeniem. Przychodzą do niego różne postaci, nie zawsze realne: marynarz, który okazuje się być koniem czy śpiewające pieniądze. Wszystko jednak jest możliwe, jeśli rozpatrujemy to w kategoriach sennych wizji. Ja jestem postacią namalowana przez van Gogha na obrazie, która schodzi z obrazu i przybywa do Łodzi. Możliwości realizacji scenicznej są nieograniczone i pozostawiają szerokie pole dla wyobraźni. Jestem pełna oczekiwań i gotowa na wszelkie możliwe szaleństwa, jakie tylko wymyśli reżyser.
W międzyczasie można było oglądać Panią w Teatrze Wielkim w Poznaniu w „Carmen”, która towarzyszy Pani całe życie. Ale nie tylko w tym tytule…
Jestem bardzo wdzięczna dyr. Gabrielowi Chmurze, że zaprosił mnie również do wykonania „Parsifala” Richarda Wagnera, gdzie śpiewam partię Kundry. Jako Carmen mam wrażenie, że powiedziałam już wszystko. A debiut w roli Kundry w Poznaniu otworzył przede mną nową drogę artystyczną. Mam szczęście posiadać taki gatunek głosu, który przez wiele lat może się rozwijać. Od niedawna dojrzałam artystycznie do tego, żeby śpiewać właśnie Wagnera.
Czekamy więc na kolejne Wagnerowskie role.
Bardzo mi miło, też na takie będę czekać [śmiech].
Porozmawiajmy o Orkiestrze Akademii Beethovenowskiej, z którą współpracuje Pani już od kilku lat.
Z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej spotkałam się po raz pierwszy w Krynicy w 2012 roku. Mimo trudnych warunków akustycznych, bo było to jeszcze w starej Sali Zdrojowej, zapałaliśmy do siebie głębszym uczuciem. Potem było mi bardzo przyjemnie, kiedy Orkiestra towarzyszyła Międzynarodowemu Festiwalowi i Konkursowi Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu, kiedy to po raz pierwszy przejęłam jako dyrektor artystyczna kierownictwo nad tym wydarzeniem. Cieszę się, że wspólnie przez to przeszliśmy. Od tej pory bardzo poważnie myślimy o swojej współpracy i działa to w dwie strony. W momencie, kiedy mam jakieś możliwości koncertowe i wpływ na dobór orkiestry, to zawsze Orkiestra Akademii Beethovenowskiej jest w moim sercu i w myśli. Współpraca z Marcinem Klejdyszem jest owocna i przyjemna, bo jest on człowiekiem bardzo otwartym, bezpośrednim, który nie mnoży żadnych sztucznych problemów. Swego rodzaju testem dla orkiestry był moment, kiedy José Cura stanął za pulpitem dyrygenckim, dyrygując tak trudnym do zagrania i kierowania dziełem, jakim jest II Symfonia Gustava Mahlera, zwłaszcza w sytuacji, kiedy koncert odbywał się w akustycznie wymagającym dużym kościele. Widzieliśmy wtedy jakie José Cura posiada wspaniałe podejście do tych młodych ludzi. Zresztą historia pokazała potem, że Akademia jeszcze występowała z nim po festiwalu. Do tej orkiestry mam więc ogromne zaufanie i zawsze, kiedy mam taką okazję, z radością z nią występuję.
Dwa koncerty, sylwestrowy i noworoczny w Centrum Kongresowym ICE Kraków Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej poprowadzi francuski dyrygent Yannis Pouspourikas, a towarzyszyć Pani będą wybitni soliści – sopranistka Eva Vesin i tenor Krystian Krzeszowiak, współpracujący w Europie z samym Sir Johnem Eliotem Gardinerem.
Z Ewą Vesin miałam przyjemność spotkać się w Operze Krakowskiej. Posiada przepiękną barwę głosu, zresztą sama jest przepiękną kobietą. Z Krystianem Krzeszowiakiem nie mieliśmy wielu doświadczeń, ale bardzo się cieszę na to spotkanie.
Jakich utworów możemy spodziewać się w Krakowie?
Na koncercie sylwestrowym i noworocznym powinno być lekko, łatwo i przyjemnie. Wiem też, że proponowana przez Akademię Beethovenowską formuła koncertów sylwestrowo noworocznych w ICE Kraków, to przede wszystkim kreowanie nowej tradycji w Królewskim mieście Krakowie w oparciu o ambitny repertuar.
Oczywiście nie zabraknie Carmen i Habanery, bo ona już jest wpisana w moje koncerty i to swego rodzaju znak firmowy. Ale nie chcę zdradzać za wiele, żeby nie psuć widzom niespodzianki.
Czego zatem możemy Pani życzyć w 2018 roku?
Przychodzi taki moment, że człowiek zdaje sobie sprawę, że jeśli ma zdrowie, to wszystko inne można ogarnąć. Zatem można mi życzyć zdrowia, a wcześniej jeszcze pełnej sali na koncercie sylwestrowym i noworocznym w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie.
Rozmawiał Mateusz Borkowski